sobota, 17 grudnia 2011

Ola Fasola i gadające zabawki

Słowem wstępu i przeprosin - jakość filmików zamieszczonych w tym poście nie jest powalająca, ale jak zawsze to wina mojej asystentki. Proszę o wyrozumiałość dla jej ograniczonych talentów w tym zakresie.

Przechodząc do rzeczy: Jak każdy pies mam mnóstwo zabawek. Łosie, kaczki, misie, Elmo, ośmiornicę. Jednak Ola Fasola za szczególnie zabawne (w jej spaczonym mniemaniu) uznaje te, które wydają z siebie dźwięki lub się poruszają. Pierwszym przejawem takiego znęcania się nad pieskiem za pośrednictwem zabawki był znaleziony przypadkiem Gremlin:

Gremlin, ze swoim czujnikiem ruchu w nosie, siał grozę w domu przez kilka tygodni zanim nie zmienił się w grzechotkę. Cała ta szatańska elektronika w środku nie wytrzymała rzucania o podłogę i Gremlin musiał odejść do swojego Stwórcy (czyli chyba wrócił do Chin). Po jego odejściu zapanowała cisza i spokój, który Ola Fasola postanowiła zburzyć, kupując mi na Mikołajki takie coś:


Ten psychodeliczny kot z menelskim śmiechem dostał imię Franek. Teoretycznie jest to zabawka dla dzieci, ale trudno jest sobie wyobrazić dziecko, które lubiłoby zabawkę wydającą z siebie takie dźwięki. Nadal się go boję i czasami, kiedy jest wyłączony, staram się go wybebeszyć.

Ale jakby tego było mało, to nawet wizyta w kiosku może okazać się źródłem przerażenia dla małego pieska. Otóż Ola Fasola w dniu wczorajszym wypatrzyła obok gazet w kiosku wiszące zwierzątka i smurfy. Jak to zwykle ona, musiała sprawdzić, czy wydają z siebie dźwięki. Pierwszym obiektem, który wpadł jej w rękę, był koń. Tak ją rozbawił (dziwna jest, wiem), że od razu go kupiła i zadowolona z siebie przyniosła do domu. Poznajcie Albina:


Na szczęście Albin się nie rusza, a tylko wydaje z siebie pseudo-końskie odgłosy, które są średnio straszne, dlatego uznałam, że jest fajny. Nie rozstajemy się od wczoraj, wszędzie go ze sobą noszę i mam nadzieję, że jego szwy wytrzymają moje zęby. A co do gustu Oli Fasoli - pozostawmy to bez komentarza.