niedziela, 19 lutego 2012

Paticus Plazis Juratis - dalsze badania terenowe


W tym roku ponownie wybrałam się z Panem i Pańcią nad morze w zimie. Większość osób uważa pomysł spędzania zimowego urlopu nad Bałtykiem za dość osobliwy, ale można go śmiało polecić osobom lubiącym ciszę, spokój i zimno. Potencjalnie zainteresowanych wyjazdem do Juraty w lutym uprzejmie informuję, że na miejscu czynne są dwa sklepy spożywcze, w których nic nie ma oraz budka z kosmetykami, w której siedzi baaardzo znudzony pan. Czasem czynna jest bardzo fajna restauracja "Winiarnia", nawiedzana przez Pana i Olę Fasolę, ale nawet ona poddaje się, kiedy ta dwójka jest jedynymi klientami w ciągu dnia. Jedzenia w Bryzie Ola Fasola nie poleca, Pan również zachwycony nie był. Podsumowując - Jurata zimą to totalny wygwizdów, widok człowieka jest rzadki, a uważne oko (czyt. chwalipięty Pańci) wypatrzy zająca lub dzika. No, w sumie dzika trudno było nie zauważyć, skoro jak sama ona twierdzi,  był wielki i szedł, szurając nogami w śniegu około 10 metrów od niej. O ile ludzi na Helu bardzo brakuje w zimie, o tyle jednej, niezwykle ważnej rzeczy jest pod dostatkiem:
PATYKÓW!






Dobrze, że zabrałam ze sobą na badania nad patykami swoją asystentkę. Okazała się całkiem przydatna w ich rzucaniu i wygrzebywaniu ze śniegu:




Prócz prowadzenia powyższych, dogłębnych i męczących badań, zajmowałam się w Juracie tym, co zwykle. Leniwe spacerki (mój stan zdrowia wymaga ciszy i spokoju) i ogólnie bycie boskim psem. Początkowo pobyt w Juracie spowodował u mnie swoisty stan paranoidalny - obezwładniał mnie lęk, że ktoś kradnie te wszystkie czadowe patyki i wyjada mój śnieg, dlatego domagałam się spacerów (trwających co najmniej 1 h) co mniej więcej godzinę. Również pozostawienie pieska samego w "apartamą" kończyło się moim dzikim wrzaskiem, ale potem okazało się, że cała Jurata i wszystkie jej dobra są tylko moje, więc odpuściłam. Wszystko było tylko moje!