czwartek, 14 kwietnia 2011

Wspominkowo - najśliczniejszy szczeniak w mieście!


Ze względu na fakt, że blog ten powstał niedawno - niewiele znajdziecie tutaj zdjęć z mojego dzieciństwa. Wystarczy popatrzeć na zdjęcie powyżej, by uświadomić sobie jak ślicznym i malutkim pieskiem byłam. W zakresie śliczności nic się przez ten rok nie zmieniło, ale już taka mała nie jestem i na ręce raczej ciężko byłoby mnie wziąć.
Ten post zatem poświęcam swojemu szczenięctwu, by nikt nie miał wątpliwości jaka byłam śliczna, słodziutka, grzeczna i kochana (w tym miejscu Ola Fasola przewraca oczami i woła o pomstę do nieba).
z moim ukochanym kocykiem

odpoczynek z Leonem
moja pierwsza marchewka

wspinaczka w wydaniu miejskim

wtorek, 12 kwietnia 2011

Szkolenie Mortal Combat Dogs

Poniżej znajdziecie kilka zdjęć z dzisiejszego treningu Mortal Combat Dogs. W drodze wyjątku osobą prowadzącą była dzisiaj Ola Fasola, bo Najwspanialszy Pan był zajęty pstrykaniem nam zdjęć. W tym miejscu pragnę podkreślić, iż jako pies wybitnie inteligentny i pojętny bez problemu wykonuję wszystkie komendy i polecenia. Zazwyczaj. Bo czasami po prostu mi się nie chce.

Pierwsze zdjęcie to kształtowanie. Trudno wyjaśnić, czym ono jest... Zasadniczo chodzi o to, że człowiek stoi, patrzy się na psa jak ciele w malowane wrota, a biedny mały piesek ma się domyślić co robić. Naprawdę. Najdziwniejsze jest to, że ta metoda działa i nauczyłam się w ten sposób równać do lewej nogi. Jakim cudem do tego doszłam - pozostaje poza zrozumieniem Oli Fasoli. Jak dla mnie wyjaśnienie jest oczywiste - jestem genialna!


Na drugim zdjęciu jest chyba warowanie... albo coś innego. Może najzwyczajniej olałam "trenerkę" i postanowiłam poleżeć:) Tak, w sumie trochę wygląda na to, że ona coś ode mnie chce, a ja jej nie słucham.

Poniżej jest już prawdziwe warowanie. Ja mam leżeć, a Ola Fasola odchodzi na coraz większą odległość. Muszę ją przy tym kontrolować, bo nie za bardzo jej ufam i może uciec z moimi ulubionymi chrupkami.


Na ostatnim zdjęciu najfajniejsza rzecz: zabawka. Bezsensowny sznurek do przeciągania, którym zabawa normalnie urągałaby mojej godności, jednak z uwagi na to, że bardzo sporadycznie pozwalają mi się nim bawić - jest prawie tak czadowy jak kość cielęca:

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

CSI Mokotów

Uwaga! Poniżej zamieszczone treści mogą być zbyt przerażające dla wrażliwych czytelników! Proszę odsunąć dzieci od komputerów!
Autorką dzisiejszego posta jest Ola Fasola jako specjalistka w zakresie medycyny sądowej i kryminalistyki. Przedstawione poniżej opisy przypadków, wraz z drastycznymi fotografiami, obrazują mroczną stronę Pani Myni. Wydaje się ona miłym i przyjacielskim pieskiem, ale znajdowane w mieszkaniu zwłoki uświadamiają nam, iż w rzeczywistości jest ona bestią żądną krwi. 

Przypadek nr 1: Gąska Balbina.


Na fotografii nie zostały ujęte wcześniej doznane przez denatkę obrażenia w postaci amputacji łap. Widoczny jest rozległy uraz poddziobowy, prawdopodobnie Pani Mynia naoglądała się Dr House'a i ćwiczyła na gęsi tracheotomię. 

Przypadek nr 2: Miś Konrad


Na przedniej części Misia widoczne rozległe obrażenia twarzy w postaci wyrwanego nosa oraz braku ust.


Z tyłu misia widać ranę śmiertelną - ranę rąbaną karku z wytrzewieniem. Zgon był natychmiastowy. Pani Mynia specjalnie się tym nie przejęła.

Przypadek nr 3: Smoczyca Matylda


Prawa strona ciała wyraźnie okaleczona, widoczne ślady po chirurgicznym łataniu na okrętkę ran szarpanych. Brak łapki. Noga dosztukowana po amputacji przez Mynię Frankenstein.


Na lewej stronie ciała denatki widać podbiegnięcia krwawe w okolicy brzucha oraz dwie rozległe cięte rany głowy, będące przyczyną zejścia śmiertelnego.

Zdaję sobie sprawę z szoku, jaki przeżywają Szanowni Czytelnicy. Wybaczcie tak brutalną prezentację bestialstwa Gwiazdusi, ale ona sama liczy na to, że zdjęcia powyższe pocztą pantoflową trafią do Burków i Fafików w sąsiedztwie jako dowód panującej Myniokracji. Nie, żeby ktoś miał się bać, ale lepiej niech wszyscy zapamiętają, co spotkało Balbinę, Konrada i Matyldę, kiedy Gwiazduś miała gorszy dzień...

niedziela, 10 kwietnia 2011

Don Pepsiko

Dzisiejszy wpis będzie wyjątkowy. Tym razem nie dotyczy on wyłącznie mojej skromnej i wybitnej osoby, ale również mojego bliskiego znajomego z odległego Bad Salzbrunn. Oto Pan Pepsi:


Uważam, że wspomnienie o nim na moim blogu jest konieczne, gdyż Pepsiko był ważną postacią w procesie mojej socjalizacji, gdy jeszcze byłam małym, wrednym szczeniakiem z ADHD. To on był moją pierwszą ofiarą, jego pierwsze pogryzłam po uszach tak, że wył z bólu i zabierałam mu wszystkie możliwe zabawki. Pan Pepsi, niepodzielny władca Szczawna Zdroju, pozwalał mi na to, gdyż zapewne miał świadomość, że każdy boski pies, mający przejąć władzę w mieście, musi się nauczyć spuszczać łomot innym psom.


 Dzisiaj z rozrzewnieniem wspominam tamte czasy, ale Pepsiko zawsze jest dla mnie wzorem Pana na Dzielni. Kilka lat może mi zająć nabranie takiego dystansu do otaczającej rzeczywistości, jaki on prezentuje (czyt. sprawiedliwie ma wszystko i wszystkich w głębokim poważaniu), ale pracuję nad tym każdego dnia, by móc przestać podtrzymywać swoją pozycję na Mokotowie przemocą, a wzbudzać grozę i przerażenie samym przelotnym spojrzeniem...