sobota, 9 kwietnia 2011

Oficjalne otwarcie sezonu pływackiego!


Każda pora roku ma swój szczególny urok. Zimą jest mnóstwo śniegu, który bezwzględnie trzeba zjadać pracując paszczą przy ziemi w trybie pługu śnieżnego, a wiosną wreszcie puszcza lód i można się kąpać. 
Dzisiaj byłam na porannym spacerze z Olą Fasolą (w jej opinii było to wyjście pt. "Mały piesek, który uciekł z Wariatkowa"). Odwiedziłyśmy moje włości za Warszawianką, które obfitują w różnorakie zbiorniki wodne. Zupełnie przypadkiem wpadłam od razu do wody w pierwszym przydrożnym kanale, a potem ten niezwykły przypadek powtórzył się jeszcze kilkanaście razy. Wydaje się, że mam trudności z utrzymaniem równowagi i bez względu na to, jak bardzo się staram - zawsze wpadnę w wodę lub błoto co najmniej po kolana ;-)
Zdjęcie powyżej jest jedynym, które mojej asystentce udało się zrobić telefonem (chyba takim na korbkę je robiła), ale w ramach rozpoczęcia sezonu przypomnę kąpiele zeszłoroczne:



Jak widzicie, byłam wtedy małym pieskiem, nawet broda mi jeszcze całkiem nie urosła! Jednak już będąc dzieciakiem wiedziałam, że jest woda - jest zabawa. Pan i Pańcia szczęśliwie akceptują moje kąpiele, choć czasami pachnę po nich jak studzienka kanalizacyjna. Taki zapach maskujący musi mi niestety wystarczyć, bo nie zawsze pod ręką jest zdechły jeż, żeby się w nim wytarzać.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Ekspedycja "Kampinos" - nawiązywanie kontaktów z miejscowymi

Mój Pan przypomniał mi, że w poprzednim poście nie pojawiło się zdjęcie z wiejskim Burkiem z Truskawa (czy jakkolwiek inaczej się tą nazwę odmienia). 


Nie jestem psem uprzedzonym, choć mieszkam w stolicy i jestem niekwestionowaną Królową Mokotowa. Pozwoliłam temu wiejskiemu chłopakowi do mnie podejść, choć dzieli nas intelektualna i wizualna przepaść i działa mi na nerwy ciągłe szczekanie takich łańcuchowych Fafików. Z drugiej strony - niech zna dobre serce Pani Myni i ma tą jedną jedyną szansę na pokazanie się w internecie.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Ekspedycja "Kampinos"


Dzisiaj niedziela, Ola Fasola od rana chodziła po domu i mamrotała pod nosem "Jedźmy do lasu, jedźmy do lasu!". Pan optował za wycieczką do Wilanowa, ale ona dalej marudziła, więc pojechaliśmy do Kampinosu. 
Założenie było takie, że jedziemy do prawdziwego lasu, a nie podmiejskiego laso-parku, gdzie szwendają się mieszkańcy blokowiskowych "apartamentowców" na Wilanowie. Po przybyciu do Truskawca okazało się, że taki sam pomysł z wycieczką do lasu miało chyba z 200 osób i w lesie było tłoczno jak na Marszałkowskiej.
Ja jednak nie pojechałam tam odpoczywać, ale ciężko pracować z patykami:

 (Skromnie zwracam uwagę czytelników na doskonałą stójkę)

Każdy wyjazd z Panem i Pańcią do lasu wygląda jednakowo - ja haruję, a oni się gapią. Oto idealny przykład:


Cóż... taki już jest ciężki los małego pieska. Odrobinkę się przy tym bieganiu zmachałam:


...ale było spoko. Tylko wilków nie było, ale upoluję jakiegoś następnym razem...