czwartek, 12 maja 2011

Z pamiętnika Oli Fasoli cz. 1


Zawłaszczę czasem przestrzeń tego bloga celem przelania swoich uwag i spostrzeżeń dotyczących szkolenia Pani Myni. Wydaje mi się, że to niezły pomysł na przegląd postępu nauki psa.
Zaczynając od początku:
Na wczorajszym spotkaniu z trenerami dostaliśmy sporo ciekawych i przydatnych informacji co do dalszej edukacji Myszy, już po ukończeniu szkolenia podstawowego. Po kilkumiesięcznej obserwacji nas i psa dowiedzieliśmy się, że mamy z Gwiazduśką bardzo dobry kontakt, dzięki któremu dobrze nam się współpracuje, pomimo ADHD małego pieska. Sama Mynia jest żywiołowa i zafascynowana wszystkim wokół, przez co praca z nią musi być bardziej długotrwała i dokładna. Bardzo mi się spodobało stwierdzenie, że Gwiazda bardzo szybko uczy się wszystkiego - zarówno dobrych, jak i złych rzeczy i nie wybacza błędów w szkoleniu. Celem na najbliższy czas jest wyciszenie dzikiego temperamentu i nauczenie psa panowania nad emocjami, w szczególności na spacerach.

Wprowadzanie wskazówek w życie zaczęłyśmy bez zbędnej zwłoki. Dzisiejsza pogoda zachęca do spacerów, ale Pani Mynia ma chwilowo szlaban na szaleństwa w parku do momentu, kiedy opanuje się na tyle, że dojdzie do parku bez dzikiego ciągnięcia na smyczy i zawodzenia. Wybrałyśmy się więc do... kiosku.
Nasza trasa to zaledwie ok. 700 m w obie strony. Gdy idę sama, zajmuje to 10 minut. Tym razem było inaczej.
Wyszłyśmy o godz. 11.38. Początkowo oczywiście głównym celem było zwrócenie uwagi psa, co udało się szybko. Żadne wyściubienie łapki przed szereg nie było akceptowane, więc po paru minutach Mysz wydała z siebie parę niezadowolonych mruknięć, ale z niewielkim oporem się poddała. Na skrzyżowaniu przyszedł czas na przerwę - ćwiczenie siadania i zostawania w miejscu. Było tak sobie, bo podrywała się na widok roweru i zaczepiających nas ludzi (w sumie 7 osób z fascynacją podeszło do nas spytać o nasz trening). Po paru minutach ruszyłyśmy dalej, kierując się w stronę upatrzonej przeze mnie wcześniej ławki. Ławka znajduje się przy chodniku, obok apteki i przechodzi tamtędy sporo osób. Byłam ciekawa, ile czasu zajmie Myszy wyciszenie się przy ławce. Zgodnie z sugestią trenerki - pies miał siedzieć i nie robić nic. Żadnych patyków, zabawek itp. Siedzenie w czystej postaci. Ja klapnęłam na ławce, Gwiazda zaczęła się kręcić i wąchać wszystkie plamy na chodniku, ale - ku mojemu zaskoczeniu - po 7 minutach położyła się spokojnie obok moich nóg i patrzyła spokojnie na niebo. Szok:)
W drodze powrotnej z kiosku zrobiłyśmy kolejny postój przy ogrodzeniu ogródka jordanowskiego. Usiadłyśmy na trawniku przy chodniku i obserwowałyśmy przechodzące dzieci. Było trudniej niż na ławce, bo maluchy miały ze sobą balony, które nie przypadły Myszy do gustu i nie obeszło się bez szczekania. Reszta drogi minęła wzorowo, piesek szedł przy nodze z małymi przerwami na wąchanie trawników. Do domu wróciłyśmy o 12.58. Ja byłam zmęczona godzinnym mówieniem do psa i jej korygowaniem, ale to nic w porównaniu ze zmęczeniem Myszy. Dziewczyna padła w progu, widać małe zwoje mózgowe się zupełnie przegrzały po takim skupieniu i wysiłku umysłowym.
Podsumowując:
Jak na pierwszy taki spacer jestem zadowolona. Nadal mamy dużo pracy, bo spokojne omijanie psów wychodzi bardzo średnio (na 4 psy tylko jeden ominięty spokojnie). Bardzo cieszy mnie za to, że da się z Panną Adrenaliną da się iść bardzo powoli - w drugiej części spaceru nawet sama pilnowała tempa.

Zaplanowany jest jeden taki dłuższy spacer dziennie (prócz technicznych odsików), zobaczymy jakie panna będzie robić postępy:)

środa, 11 maja 2011

Biżuteria dla Królowej

Bycie Królową Mokotowa to niełatwa dola. Muszę pilnować porządku, dominować nad innymi psami, bić małe Fafiki i regularnie sprawdzać paśniki na trawnikach (szczególnie obok stacji benzynowej i kebaba, bo zawsze jest nadzieja, że się jakaś resztka bułki trafi). Jednak samą pracą pozycji się nie buduje, równie ważny jest odpowiedni wizerunek. W mojej codziennej garderobie - pomarańczowych szelkach lub obroży oraz pasującej kolorystycznie smyczy - wyglądam lansersko i gustownie, ale dopiero niedawno otrzymałam prezent, dzięki któremu nawet najbardziej zakapiorskie amstafy oddają mi szacunek:


Obroża jest hipsterska w każdym calu. To antyk, spadek po wybitnym wyżle Bimie, który odszedł do psiego raju zanim Najwspanialszy Pan i Pańcia się urodzili. Wewnętrzna część obroży to skóra niedźwiedza grizzli, a na zewnątrz wzmocniona stal. O takiej obroży wszystkie psy mogą tylko pomarzyć, więc daje mi to 100 punktów do władzy i lansu na dzielni.
Naprawdę jestem wdzięczna losowi za wspaniały gust Pana i Oli Fasoli, bo w najgorszych koszmarach wyobrażam sobie, że zamiast Medieval Mortal Combat Collar ze zdjęcia powyżej, zostaję zmuszona do noszenia czegoś takiego:

Nigdy nie wyszłabym z domu w czymś takim. Z  drugiej strony mogłoby to być przydatne, bo kot sąsiadki zapewne dostałby zawału ze śmiechu widząc mnie w czymś tak odpustowym. 
Ja jednak zostanę przy swojej Obroży Grozy.

poniedziałek, 9 maja 2011

Wycieczka na strzelanie.


 W dniu wczorajszym byłam na wycieczce z Olą Fasolą, Najwspanialszym Panem i Kolegą Pana ze Strzelbą. Samo miejsce wyjazdu wydawało się rajem - rozległe pola poprzecinane kanałami z wodą, dużo patyków i żadnych miejskich Fafików.
Nie byłam jednak świadoma niespodzianki, jaką szykował dla mnie Pan i Jego Kolega, a mianowicie strzelania ze śrutu, żebym się przyzwyczaiła do odgłosu strzału. Mało to było śmieszne, naprawdę. Nie uciekłam ze strachu, ale przykleiłam się do Oli Fasoli, bo ona jedyna nie brała bezpośredniego udziału w tym niecnym procederze.
Ale poza tym niemiłym incydentem (który podobno ma się powtarzać, wolne żarty), było całkiem miło. Jak we wszystkich zbiornikach wodnych jakie napotykam, również na tych były wiry, które mnie wciągały i nie było siły, żebym 137465 razy nie wpadła do wody.

Cały wieczór było potem marudzenie, że pachnę bagnem czy też studzienką kanalizacyjną, ale ja naprawdę nie wiem o czym oni mówili. Kąpać się trzeba, wszyscy to wiedzą. Może będąc mokrą nie wyglądam szałowo jak zawsze, ale co zrobić - dla chwili przyjemności warto poświęcić misternie układaną brodę: 


Na polach było mnóstwo bażantów, ale są za małe, żeby im z daleka zrobić zdjęcie aparatem "Kodak camera for dummies", którego używała Ola. Ujęła za to sarnę i za to ma u mnie plusa:


Na koniec dodam, że żadne dzikie zwierze podczas wyjazdu nie ucierpiało, nikt do sarenek nie strzelał. Jedynie ja doznałam lekkiego urazu mentalnego przez to strzelanie, ale na mojej pokręconej psychice raczej specjalnie się to nie odbije.